wtorek, 24 maja 2011

Moim lekarzem jest Pan - wywiad z Jankiem

Katarzyna, Ewelina, Marcin: - Janku, mieszkasz na stałe we Frankfurcie nad Menem. Od kiedy tu przebywasz i jaka była przyczyna Twojej emigracji?

Janek: - W sierpniu 1988 r. otrzymałem paszport . Przyjechałem do Niemiec w odwiedziny do znajomych ale już pozostałem. Rok później dotarła moja żona z dzieckiem. Myślę, że decydując się na pozostanie, podobnie, jak wielu moich rodaków, chciałem polepszyć byt rodziny. Niestety, moje małżeństwo, tak jak innych licznych polskich emigrantów, rozpadło się. Tułałem się trochę po Europie. Pracowałem we Francji, Holandii (w 2001 r.), w Hiszpanii ale w 2006 r. znów wróciłem do Niemiec. We Frankfurcie nie mam żadnej rodziny. W Polsce mieszka moja 83-letnia ciocia oraz brat, który pracuje w Holandii.

- Jak długo jesteś w grupie Odnowy w Duchu Świętym? Czym dla Ciebie jest pobyt w tej grupie?

Janek: - Jestem w grupie od ubiegłego roku, od Zesłania Ducha Świętego. Czuję się tutaj, jak w rodzinie. Wiem, że zawsze mogę liczyć na pomoc. Cieszy mnie życzliwość, która mnie otacza i wsparcie modlitewne. Ja także zanoszę do Pana Boga i Matki Najświętszej prośby o błogosławieństwo dla całej naszej grupy oraz dla poszczególnych jej członków. Uczestniczenie w Eucharystii a następnie w spotkaniach, ma dużą moc oddziaływania, moc przemieniania naszego wnętrza. Wielkim przeżyciem był dla mnie, zorganizowany przez współuczestników pobyt w Luksemburgu na Mszy Świętej o uzdrowienie, celebrowanej przez Ojca Franka.

- Jesteś wśród nas jedyny niepełnosprawny Masz amputowane nogi. Przemieszczasz się na wózku inwalidzkim. A to właśnie ty zarażasz nas poczuciem humoru. Stanowisz dla nas wzór optymizmu. Skąd się u ciebie bierze taki dystans do siebie i do swojej choroby; pogodzenie się z losem i radość życia?

Janek: - Zawsze byłem pogodny. Byłem radosnym dzieckiem, później wesołym młodzieńcem. Jest to dar, który otrzymałem od Boga. Ponadto myślę, że Pan Bóg zaczął mnie bardzo wcześnie przygotowywać do wózka inwalidzkiego. Przez wiele lat byłem kierowcą w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Turystyki i Wypoczynku w Opolu, w tym przez sześć lat jeździłem, jako kierowca wycieczek z niepełnosprawnymi. Nauczyłem się inaczej patrzeć na osoby okaleczone - poszkodowane przez los, niż zazwyczaj się je odbiera. Po dwóch, trzech latach przebywania z nimi na co dzień i od święta oraz pomagania im, poczułem się jednym z nich. Nigdy nie przypuszczałem, że w tych ludziach może być tyle radości, że tak bardzo potrafią cieszyć się życiem.

Kiedy jednak w sierpniu 2004 r. lekarz poinformował mnie, że muszę mieć amputowaną nogę, był to szok. Wydawało mi się, że wszystko się dla mnie kończy, że sobie nie poradzę. Osiem dni po amputacji, która miała miejsce w Holandii, wysłano mnie na rehabilitację. Tam dopiero zetknąłem się z ludźmi ciężko chorymi. Ja zdążyłem nacieszyć się życiem. Miałem już pięćdziesiąt lat. W ośrodku rehabilitacji, w Amsterdamie, były cztero, pięcioletnie dzieci, które nigdy nie będą chodzić. Przebywał też chłopak po wypadku, który miał dwadzieścia dwa lata i od sześciu lat leżał sparaliżowany. Wtedy zrozumiałem, że mimo wszystkich ograniczeń jestem bardzo zdrowy...

- Kilka dni temu amputowano ci drugą nogę i na dodatek na raty. Na przestrzeni paru dni poddano cię dwa razy narkozie. Jaka jest przyczyna tych amputacji?

Janek: - Czternaście lat temu pojawiły się u mnie pierwsze objawy cukrzycy i miażdżycy. Miałem wtedy po raz pierwszy, w związku z zawałem, rozszerzane żyły w sercu. Później wielokrotnie zakładano mi w nogach bypasy (siedem w lewej nodze i dwa w prawej). Mam za sobą kilkanaście zawałów, w tym kilka ciężkich. Ostatni zawał przechodziłem w lutym tego roku. W żyle serca mam trzy plastikowe stenty. Łącznie siedemnaście razy byłem poddany narkozie. Lekarze dziwią się jak ja to robię, że po tym wszystkim jeszcze żyję. Rzadko który organizm by tyle przetrzymał. Mówię: jestem wdzięczny lekarzom wszystkich szpitali, w których przebywałem i całemu personelowi medycznemu, ale moim lekarzem jest Pan. To On trzyma moje życie w swoim ręku.

W ubiegłym roku, po dwu kolejnych operacjach, które odbyły się w odstępie kilku dni (wstawienie do żyły serca stenty oraz założenie bypasów w nodze), moje życie, zresztą nie po raz pierwszy, było zagrożone. Podłączono mnie, już na sali operacyjnej do respiratora. Po kilku dniach przyszedł taki moment, że lekarz stwierdził zgon ale ja miałem jakiś rodzaj świadomości. Nie wiem, czy była to jawa, czy sen. Szedłem z kimś w jasno zielonej poświacie. Miałem obydwie nogi. Rozmawialiśmy, choć po "przebudzeniu się" nie pamiętałem treści rozmowy. Nie wiem też, kim była towarzysząca mi postać. Czułem się zawiedziony, że nie dane mi było przejść do końca tej drogi a z drugiej strony byłem wdzięczny Bogu, że przywrócił mnie do życia...

- Dużo wycierpiałeś i nadal cierpisz. Nie słyszeliśmy jednak od Ciebie słowa skargi.

Janek: - Przebywając tylekrotnie w szpitalach, spotykałem ludzi, którzy bardziej ode mnie cierpią. Pamiętam też o tym, ile wycierpiał Pan Jezus. Dlatego nie narzekam. Często nie korzystam ze środków przeciwbólowych, które otrzymuję po operacji.

- Budujące jest Twoje pragnienie uczestniczenia w Eucharystii. Nam, zdrowym, poza niedzielną Mszą Św., która jest naszym obowiązkiem, nie chce się nieraz przyjechać do kościoła. Jesteśmy przemęczeni i mamy tysiąc innych wymówek. Czym jest dla Ciebie Eucharystia, że przybywasz, kiedy to tylko jest możliwe, nie patrząc na stan zdrowia i pogodę? Na dodatek, pokonujesz tę drogę na wózku inwalidzkim.

Janek: - Wychowałem się w rodzinie katolickiej. Już jako chłopiec, od chwili przystąpienia do Pierwszej Komunii Świętej, byłem ministrantem. W młodości, w wieku około 21 lat, odczułem, niespodziewanie dla samego siebie, wielki przypływ wiary. Na trasie moich wędrówek po Europie, najpierw zawsze szukałem kościoła. Uczestniczyłem nie tylko we Mszy Św. ale także w różańcu czy nabożeństwach majowych. W niedziele i święta żadną przeszkodą nie była dla mnie odległość. W pewnym okresie w Holandii, do kościoła miałem około 70 km., a później nawet ponad 100 km.

Obecnie wózek inwalidzki też nie jest dla mnie ograniczeniem. Są podjazdy a ponadto spotykam wielu dobrych ludzi, którzy spieszą mi z pomocą. Pragnę im przy tej okazji powiedzieć "Bóg zapłać!"

- Kiedy to tylko jest możliwe, jeździsz do Polski. Kto jest tam dla Ciebie najważniejszy?

Janek: - Oczywiście, ważna jest rodzina, która mieszka w Olesnie, ale pierwsze kroki kieruję do Częstochowy. Na Jasnej Górze jest moja Matka. Mógłbym tam przebywać dzień i noc. Gdybym nie był rozwiedziony, wstąpiłbym do klasztoru Paulinów. Jeszcze jako ministrant, co rok jeździłem do Częstochowy. Dwukrotnie uczestniczyłem też w pielgrzymce pieszej z Warszawy na Jasną Górę. Moją ulubioną formą modlitwy jest różaniec.

- Przed kolejną amputacją, którą miałeś kilka dni temu mówiłeś, że bez względu na to, co cię spotka, jesteś spokojny i pogodzony z wolą Bożą, że nie boisz się śmierci. Zresztą śmierć już wielokrotnie zaglądała ci w oczy. Skąd czerpiesz ten spokój?

Janek: To wiara daje mi ufność, że po śmierci pójdę do domu Pana. Oswoiłem się ze śmiercią. Wiem, że życie na ziemi jest czymś przejściowym. Moje prawdziwe życie zacznie się, kiedy połączę się ze swoim Stwórcą.

Frankfurt nad Menem, maj 2007 r.